»
Rejestracja
»
Szukaj
»
Profil
»
FAQ
»
Użytkownicy
»
Grupy
»
Galerie
»
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
»
Zaloguj
Forum TITANIC - forum o Titanicu Strona Główna
->
Załoga i orkiestra
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Na początek
----------------
INFORMACJE
Ogłoszenia
Przywitaj się!
O forum
Polska Encyklopedia Titanica
----------------
Polska Encyklopedia Titanica
Niezatapialny, nieosiągalny sen
----------------
Titanic Ogólnie
Katastrofa
Załoga i orkiestra
Pasażerowie
White Star Line
Sport
Pojazdy
Kolekcja Titanica
Materiały archiwalne
Filmy, książki, artykuły i inne o Titanicu
----------------
''Titanic" Jamesa Camerona
Filmy o Titanicu
Książki o Titanicu
Artykuły o Titanicu
Związane w inny sposób
Linki
Programy TV
W palarni
----------------
Nasza Twórczość
Nasze RPG
Statki inne niż Titanic
Galeria zdjęć
Pogawędki
----------------
O nas
Muzyka
Film
Książki
Inne
Gry i zabawy
Mr. Pink
----------------
Archiwum
Shoutbox
...
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
TITANICzna
Wysłany: Sob 11:17, 26 Lis 2016
Temat postu:
O proszę. A mówili zawsze, że Murdoch taki nieduży, a wcale jakoś się nie wyróżniał pod tym względem.
Loutino
Wysłany: Czw 18:15, 24 Lis 2016
Temat postu:
Hm, w sumie TITANICzna ma rację. Ale... myślę, że znawcy, fani i inni, którzy wiedzą, że to nie oficerowie z Titanika, a z Olympika, powinni starać się, by przestano popełniać ten powszechny błąd, jakim jest podpisywanie oficerów z tego zdjęcia nazwiskami oficerów z Titanika. Osobiście zastanawiam się nad zwracaniem uwagi autorom stron za każdym razem, gdy na jakiejś zobaczę to zdjęcie. Aktualnie bardzo mnie irytuje nagminne przedstawianie oficera Boxhalla jako oficera Davida Alexandra. To, że zgadza się ranga, nie znaczy, że to Boxhall. On nawet trochę nie jest podobny (wystarczy zobaczyć popularne dwa zdjęcia grupowe oficerów z Titanika, którzy przeżyli), i na Olympiku pływał dopiero w latach dwudziestych.
A skoro to temat ogólny o oficerach, to chyba warto wstawić zdjęcie, które może niektórzy już znają ze strony poświęconej oficerowi Murdochowi, ale tu na forum się chyba jeszcze nie pojawiło.
TITANICzna
Wysłany: Sob 14:05, 22 Paź 2016
Temat postu:
Z jednej strony wystarczy się przyjrzeć, z drugiej - Murdoch potrafił tak różnie wyjść na zdjęciach, w zależności od tego, czy miał wąsa, czy nie, że na samym początku ogarniania tematu naprawdę miałam wątpliwości, czy to nadal ten sam człowiek - np. na tym zdjęciu grupowym i tutaj:
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/0/0e/WMM.jpg/220px-WMM.jpg
A reszta, poza kapitanem i McElroyem nie była moim zdaniem z kolei aż tak charakterystyczna, żeby na pierwszy rzut oka, przy dostępnych fotografiach, jednoznacznie wykluczyć, że to nie jest ten konkretny człowiek. Tutaj na dobrą sprawę od razu widać, że z Wildem jest coś nie tak, Lowe też wygląda nie ten teges, ale przy reszcie musiałam trochę posiedzieć.
Emhokr
Wysłany: Pią 20:56, 21 Paź 2016
Temat postu:
Dobra.
Będę się zastanawiać na głos.
Niech mi ktoś wytłumaczy jak kretynowi...czemu ZAWSZE się mówi, ze to oficerowie z Titanica. Jasne, podpis, wiem. Ale to są inni ludzie! Wystarczy się przyjrzeć i nie ma podobieństwa. Owi panowie są z Olympica. Widac po twarzach, inne niż na Titanicu (poza trzema)
Stoją: intendent Hugh McElroy
3ci oficer Henry O. Cater, 2gi oficer Robert Hume,
4ty oficer David W. Alexander, 6ty oficerr Harold Holehouse.
Siedzą: 5ty oficer Alphonse Martin Tulloch, główny oficer Joseph Evans, kapitan Edward John Smith i 1szy oficer William McMaster Murdoch.
Emhokr
Wysłany: Pią 16:11, 03 Kwi 2015
Temat postu:
Nikt z nas nie ma możliwości sprawdzenia tego w dokumentach H&W. Dlatego w jakimś stopniu opieramy się na tym, co jest dostepne dla innych. Teoria o gorszej stali pojawiła się nie raz, była wcześniejsza. Natomiast ta gorsza stal...ma mieć jakoby więcej żużlu, czyli być bardziej zanieczyszczona, ale nie gorsza w sensie takim, iż nie powinno się jej używać do budowy kadłubów statków. Nie dałabym sobie ręki obciąć za to, czy stal była mniej czy bardziej czysta, ale biore pod uwagę taką ewentualność. Podobnie jak z nitami. Nie twierdzę, że były złe, ale to była ręczna i masowa robota. Mogły się pojawić gorsze. I nie przekonuje mnie eksperyment kawałka stali z nitami, który bodaj w 2012 robiono i pokazano w "Titanic, zagadka rozwiązana". Natomiast, co podkreslam jeszcze raz, nie wierzę, że wszystkie czy w większości był wadliwe, co zresztą udowodnił Olympic - kiedy weszła w jego kadłub torpeda, która nie wybuchła i z którą przepływał wojnę. Gdyby nity były wadliwe to prawdopodobnie skończyłoby sie inaczej.
Wiesz, myślę, że to nie jest tak do końca. Owszem, brak świadomości powagi sytuacji to jedno, ale i większy szacunek, nawet w momencie zagrożenia, mniejszy pociąg do wandalizmu, zasady itp. Nawet kiedy statek tonął i wszyscy już o tym wiedzieli, bo widzieli co się dzieje nikt nie demolował statku, żeby się uratować. A przecież wyrwać drzwi, żeby sobie na nich podryfować głupie nie było. Ludzie skupiali się na sobie, na swoim dobytku, ale nie przychodziło im do głowy rozwalać coś celowo. Może wiedzieli, ze to bezcelowe na dobrą sprawę? Nie wiem. Tak, jak nie wiem, co sie myśli w takim momencie. Pewnie, dziś sobie mogę mówić, że zrobiłabym wszystko, byle się uratować, tak jak każdy z nas. Natomiast jakby było - nie wiem. Do tego dochodzą jeszcze takie rzeczy jak obciążenie dziejowe. Wychowanie, reguły, zasady. A większość III klasy była oniesmielona i skonfundowana. Nawet kiedy już wiedzieli, co się dzieje.
psrus
Wysłany: Pią 16:10, 03 Kwi 2015
Temat postu:
Cytat:
Owszem, ale chodzi o zasadę. Strasznie tego pilnowano. Nie pozwalano na niszczenie mienia WSL, pal sześć, że owo zaraz pójdzie na dno.
Masz zły punkt widzenia. Dobrze dzisiaj patrzeć na wszystkie fakty i oceniać wszystkich w ich świetle. Widać to dobrze w dyskusjach na temat zamkniętych przejść dla trzeciej klasy albo tych wyważonych drzwi. A teraz wyobraź sobie, w przeciwieństwie do ciebie dzisiaj, że wielu tych ludzi nie zdawało sobie sprawy z powagi tego co się dzieje, nie mówiąc o świadomości ze statek zatonie, a wielu z nich nawet po prostu prozaicznie nie wiedziało co się dzieje. Steward ten nie mógł wiedzieć że statek zatonie, albo nawet że dzieje się coś poważnego, dlatego całkiem zrozumiałym jest że groził pasażerom odpowiedzialnością za zniszczone mienie. W tym właśnie widać jego nieświadomość.
Cytat:
prawdopodobnie, zmienienie rodzaju stali na odrobinę gorszą podczas budowy kadłuba. Bo taniej. Symbol użytej stali jest w dokumentach stoczni. było o tym w jakimś dokumentalnym filmie, dość rzetelnym.
Jak dla mnie żaden film dokumentalny o Titanicu nie jest filmem rzetelnym. A w żadne teorie o użyciu gorszej jakości stali nie daję wiary.
Emhokr
Wysłany: Pią 16:10, 03 Kwi 2015
Temat postu:
Owszem, ale chodzi o zasadę. Strasznie tego pilnowano. Nie pozwalano na niszczenie mienia WSL, pal sześć, że owo zaraz pójdzie na dno.
Nie uważam, że Ismay jest spiritus movens zderzenia. Nawet jeśli istotnie rozmawiał z kapitanem o próbie wyciągnięcia maksymalnej prędkości. W niedzielę pod 4 kotłami wciąż się nie paliło. Było niepisaną tradycją natomiast robienie testu prędkości w czasie dziewiczego rejsu - ile machina pociągnie. Wtedy też były inne praktyki, zachłyśnięcie się techniką sprawiło, że wierzono, iż nawet płynąc na maxa i wypatrując przeszkody oraz mając łączność radiotelegraficzną z innymi jednostkami, uda się w porę ominąć to, co może się pojawić na kursie. Chwalimy kapitana Carpathii, a przeciez on, tak samo jak Smith, płynął dużo za szybko przez obszar potencjalnie niebezpieczny. Noc była ciemna, wystawil dodatkowych obserwatorów, ale jak pokazał przykład sprzed - ówcześnie - godzin - wcale nie tak łatwo się w coś wchrzanić. Oczywiście, płynął na pomoc. NIemniej był w obszarze gór lodowych i pływającej kry i potencjalne zagrożenie dla jego stateczku mogło czaić się bliżej niż myślimy.
Nie mam za złe Ismayowi, że chciał pokazać swoją perełkę od najlepszej strony. Liczyć umiał, więc zdawał sobie sprawę, że Lusitanii i Mauretanii nie pokona, a więc nie ma szans na Błękitną Wstęgę. Za to mógł spróbować pobić rekord Olympika. Rozmowa jaką odbył z kapitanem Smithem nie wyglądała tak, jak chcą nam przekazać filmy. Natomiast cała reszta - o, to jest powód, dla którego ja za Ismayem nie przepadam. Zwiał z tonącego statku, ok, rozumiem, chciał przeżyć. Ale zamknięcie się w kajucie lekarza, potem próba ucieczki na Baltiku do Anglii, w końcu zamrożenie pensji załodze do powrotu do Anglii - to już chyba przeginka lekka.Nie wspominam już o takich niuansach jak zredukowanie ilości łodzi, zmniejszenie wysokości grodzi ze względu na oszczędność oraz, prawdopodobnie, zmienienie rodzaju stali na odrobinę gorszą podczas budowy kadłuba. Bo taniej. Symbol użytej stali jest w dokumentach stoczni. było o tym w jakimś dokumentalnym filmie, dość rzetelnym. O łodziach dyskusja trwała 5 minut, za to 40 o tym, jaki ma być dywan w palarni I klasy. Ja już pomijam to, że w sytuacji, w jakiej był Titanic i tak nie zwodowanoby dużo więcej łodzi, pewnie byłyby nadużycia i tak i bilans ofiar wiele by się nie zmienił. Ale chodzi o zasadę. Akurat jego zachowanie na Titaniku to...wierzchołek góry lodowej dla mnie. Mało istotny.
Można wierzyć w przeznaczenie, można nie. Uważam, że ten statek miał zatonąć i tyle. Właśnie po to, żeby czegoś nauczyć ludzi, żeby coś zmienić. Radio, które ma awarię, zaniedbania dotyczące przekazywania depesz z informacjami o lodzie, ba, nawet ten cholerny moment osiągnięcia punktu zwrotnego, który Smith przesunął o niemal godzinę, żeby ominąć lód. Zatonięcie blisko granicy prądu labradorskiego, który jest zimny. Kilka mil dalej woda była nieporównywalnie cieplejsza! Mieli pecha.
Tak sobie myślę skąd się bierze ten fenomen Titanika. Empress of Ireland zatonęła nie mniej spektakularnie. Było nie dużo mniej ofiar. Ok, była mniejsza, mniej luksusowa... i chyba o to chodzi. Nawet nie o to ile ludzi zginęło, a kto. Sławni, bogaci. Gdyby Titanic nie zatonął pewnie byłby jak Olympic. Nie ma rozpisywania się na temat tego, że na Olympiku płynęli Astorowie, Molly Brown itp. Może za mało ich tam było i nie zginęli?? Titanic jest chyba tylko dodatkiem. Ludziom byłoby obojętne, czy to on, czy Olympic, czy każdy inny statek - liczyło się tylko kto zginął. I to najchętniej z I - czyli uprzywilejowanej - klasy. Co nie znaczy, że nie pojawili się szurnięci na punkcie Titanika i parowców.
psrus
Wysłany: Pią 16:09, 03 Kwi 2015
Temat postu:
Cytat:
pamiętacie scenę u Camerona jak Jack wyłamuje drzwi, a steward krzyczy, że to własność WSL?
Tak, tylko w rzeczywistości to jeden z pasażerów uwięził się w kabinie bo drzwi się zaklinowały i nie chciały się otworzyć, dopiero jakiś inny mężczyzna je wyłamał, a steward, który był obok, oskarżył ich o zniszczenie mienia WSL za co odpowiedzą jak tylko dotrą do Nowego Jorku.
Cytat:
Wielu nie widziało w nim winy. To jest dość nie w porządku, że - czasem wprost, czasem milcząco - przypisywano ją głównie kapitanowi i I oficerowi.
I ja nie widzę w Ismayu zbytniej winy. Moje podejście do zachowania Ismaya jest całkiem inne niż większości, o czym zresztą już kiedyś pisałem na forum.
Loutino
Wysłany: Pią 16:08, 03 Kwi 2015
Temat postu:
W scenach usuniętych z filmu '97 jest ten cudny moment między Lowe a Ismayem, ale rozumiem, że to ugrzeczniona wersja tego, co ten oficer na prawdę powiedział?
https://www.youtube.com/watch?v=_4QAcfONdbQ
To Lowe dostał tę zgodę na przytoczenie swoich słów? (swoją drogą to bezsensu, że musiał się prosić o zgodę, to były przecież jego słowa, na dodatek wypowiedziane w ciężkich chwilach). Zajrzałam sobie do tego zapisu przesłuchania, ale na pytanie, co Lowe powiedział Ismayowi, ten odpowiada tylko "Przypuszczam, że pan wie". Masz ten fragment może, emhokr, gdzie mówi co powiedział?
Taak, słyszałam, że Molly zorganizowała jakąś ściepkę kasy dla tych najbiedniejszych, widziałam też zdjęcie z nią wręczającą Rostronowi puchar. Naprawdę, niesamowita kobitka. Jak na tamte czasy, ale i na nasze też. Bogactwo jej nie znieczuliło i to jest piękne.
Co do ostatniego, co napisałaś - sama smutna prawda...
Emhokr
Wysłany: Pią 16:08, 03 Kwi 2015
Temat postu:
Dokładnie nie wiem czemu się nie udało. O ile dobrze kojarze miało to związek z zalaniem przodu statku. Obaj tworzyli tratwę w okolicach I komina. Gdzieś w okolicach składanych łodzi. Statek się pogrążał w wodzie, zaczęło ich pewnie zmywać. Potem zaś zawalił się komin. Astor wtedy zginął (znaleziono wszak jego osmolone ciało, co sugerowało bliskie spotkanie z jego funnel-owością). O tym czytałam w wypowiedzi jakiś świadków, ale przyznaję się, ze nie wiem co to było. Tak na dobrą sprawę przeczytałam tyle rzeczy odnośnie Titanika, że czasem się to zlewa. Podobnie jak filmy dokumentalne. Znalezienie źródła wymaga nieraz sporo zachodu, a nie zawsze na to jest czas, niemniej staram się, aby to, o czym mówię miało jakieś potwierdzenie
Podobnie rzecz się ma z podjętym przez łódź kamikadze wskakującym do wody. Choć to akurat uważam za niezbyt głupie. Zawsze sobie myślalam, że sama bym tak zrobiła. Oczywiście pewnie trafiłabym na kwatermistrza Hichensa, ale najwyżej spróbowałabym go z łodzi wytargać. Margaret Brown możeby pomogła ;)
Ba, była też ..może legenda? Nie wiem. W każdym razie opowieśc o jakims mężczyźnie dryfującym na tratwie po katastrofie Titanika. Niby do brzegu dobił list w butelce, jaki miał napisać. Podobno zmarł na tej tratwie. Ale do tego nie mam przekonania.
Próbowano się ratować. Z reguły były to próby budowania tratw z krzeseł czy leżaków. Co prawda nie bardzo chciano się w to bawić chyba ze względu na rygor ze strony załogi (pamiętacie scenę u Camerona jak Jack wyłamuje drzwi, a steward krzyczy, że to własność WSL? Podobno oparta na faktach; podobnie jak wyłamywanie krat w jednym z przejść dla III klasy) oraz to, że kiedy do wielu dotarła świadomość tego, co się zaraz stanie ze statkiem, zwyczajnie robiło sie za późno. No i jeszcze umiejętności. Tratwę nie łatwo zbudować, to raz. Panowie mieli łeb do interesów, ale praktyczne umiejętności czasem ich przerastały. A i znaleźć materiał do budowy czegokolwiek, co się zaraz nie utopi łatwe nie było. Do tego tłumy dookoła. Jest niezła scena w "Night to..." z 1958 roku jak jeden facet z załogi stara się sklecić coś z krzeseł i paska. Statek się przechyla, ludzie biegają i wiele mu z tego nie wychodzi...Kwintesencja tego, o czym mówię.
Loutino, jest w zeznaniach Lowe'a moment, w którym ma on przytoczyć to, co powiedział do Ismaya na pokładzie. Kiedy go zwyczajnie opieprzył. Lowe musiał uzyskać pozwolenie os Ismaya na przytoczenie tychże, jakże ostrych, słów. Ismay zachowywał się jak urażona dama. Lowe zaś się wręcz kajał pytając, czy wolno mu je przytoczyć. W końcu jego pracodawca. O czym dowiedział się dopiero na Carpathii.
Na dobrą sprawe nie wiem, czy to Ismay wstrzymał wypłaty, ale z tego, co czytałam wydaje mi się, ze to on podejmował, jako prezes WSL, więc pracodawca załogi, decyzje. W końcu będąc jeszcze w Stanach przeżytki (jak mawiał mój anglista) z załogi dostali jakieś pieniadze na najważniejsze potrzeby. Pieniądze zebrane przez jedyną, cudowną, charyzmatyczną Unsinkable Molly. Nie dość, że już na pokładzie Carpathii uzbierała kupe kasy dla tych najbiedniejszych, co zostali z niczym, to jeszcze w Ameryce ruszyła tyłek i zmobilizowała ludzi do ofiarowania pieniędzy na pomoc załodze. A na koniec dała puchar Rostornowi z Carpathii za wspaniale przeprowadzoną akcję ratunkową. A Ismay? On chyba uznał, że skoro mają co jeść, skoro mają dach nad głową to jest w porządku. Czego więcej trzeba??
W Anglii Ismay zszedł na ląd w towarzystwie małżonki. Wsiadła na A.. (cholera, czy ja zawsze muszę Atlantika z Adriatikiem mylić?? Oni płynęli bodaj tym z Wielkiej Czworki na A..) chwilę wcześniej i z radością złaziła za swoim bohaterskim mężem. Smutne. Wielu nie widziało w nim winy. To jest dość nie w porządku, że - czasem wprost, czasem milcząco - przypisywano ją głównie kapitanowi i I oficerowi. No, ale nieobecni nie mają głosu, czyż nie? ;/
Loutino
Wysłany: Pią 16:02, 03 Kwi 2015
Temat postu:
Dołączam się do prośby tomka. Ciekawy wątek, o którym nie słyszałam (co pewnie nie dziwi). Więc jak wiesz coś więcej to podziel się tym z nami emhokr
A to co napisałaś o Ismayu... Widzę, że był z niego jeszcze większy bydlak niż dotychczas sądziłam. Uciekł, tchórz, umył ręce od tego co się stało z jego "dumą", z tym, czym tak się chwalił, nie potrafił być z tym do końca. To tak, jakby jakaś matka kochała swoje dziecko nad życie, ale w momencie gdy, powiedzmy, temu dziecku przydarza się wypadek i zostaje kaleką, to ona od niego ucieka, porzuca go i nie przyznaje się do niego. Eh, Ismay to totalne przeciwieństwo Andrewsa. Wiadomo, oboje powinni byli przeżyć, ale z nich dwóch to Thomas postąpił niewątpliwie właściwie. Został ze swoim "dzieckiem" na dobre i a złe, do końca. A Ismay musiał być najwyraźniej człowiekiem bez serca. Jak on śmiał wstrzymać wypłaty dla tych z załogi co przeżyli (po tym co przeżyli), jak śmiał zachowywać się jak obrażony, a w Anglii jak heros?! Naprawdę, szkoda, że WSL rządził ktoś taki...
tomek_s_1990
Wysłany: Pią 16:00, 03 Kwi 2015
Temat postu:
Emhokr, jak masz jakieś informacje, to napisz coś więcej na temat prób ratowania się inaczej niż przez łodzie (dlaczego Astorowi i Stead-owi się nie udało)?
Skąd wiadomo, że statek po przełamaniu miał jeszcze światło?
Emhokr
Wysłany: Pią 15:59, 03 Kwi 2015
Temat postu:
Hym. No trochę ta ich gra dała... Legenda kolejna powstała... ;) Jak u Camerona
" Tonąć przy muzyce..teraz wiem, że to I klasa" ;) A powaznie mówiąc, kto wie, co myśleli? Może wierzyli,, że tak na prawdę statek nie pójdzie na dno, a nawet jesli, to pojawi się inny, których ich uratuje. Mieli grać - to grali. Kiedy było już wiadomo, że nie ma nadziei - cóż więcej mogli zrobic? Wyobraźmy to sobie. Jesteśmy na Titaniku. Gwar, ruch, łodzi właściwie nie ma, a jak są to pchają się do nich setki ludzi, do końca nie wiadomo komu podlegacie (podobnie było z ludźmi restauracji Gattiego i z Marconiego - nie do końca było wiadomo, czy podlegają pod bezpośrednie rozkazy kapitana czy nie) nadziei nie ma. Niby i umiera ostatnia, ale w tym momencie już przeszła w agonię. I co robicie. Stoicie na pokładzie. Co zrobić? Stać i lamentować? Skakać do wody, gdzie i tak nie ma szans? Do najbliższego lądu 4 km w pionie. Pewnie, my sobie możemy dywagować co byśmy zrobili, żeby przeżyć. A przecież ci ludzie nie byli tak bardzo inni od nas. Też kombinowali. Budowali prowizoryczne tratwy (np. Astor i Stead!), niektórzy skakali i dopływali do łodzi (ba, nawet kogoś takiego któraś łódź podjęła), itp, itd. A inni? Kiedy już nie ma nadziei to się wyżej własnego tyłka nie podskoczy. Tak samo musieli się czuć ludzie w WTC kiedy samolot kierowany przez terrorystów wbił się w wieżę. O ile ci będący pod miejscem wbicia mieli szanse, o tyle ci na górze nie. Jedni skakali z okien.
Myślę, że wychowanie - zwłaszcza ludzi z pewnych kręgów, jakie nazywamy smietanką towarzyską, tym bardziej brytyjczycy (stonowani, nie koniecznie pokazujący emocje, mało wylewni, często stoicy) mieli do tego inny stosunek. Skoro nic się nie da zrobić to można odejść godnie. Tu pasuje przytoczyć zdanie, które miał wypowiedzieć Smith " Panowie, jesteście BRYTYJCZYKAMI".
Wydaje mi się, że oprócz atmosfery sielanki i umniejszenia problemu, ich gra faktycznie zapobiegła panice. Gdyby ludzie na pokładzie wiedzieli od początku, że mają około godziny - półtorej (wg czasu oszacowanego przez Andrewsa) to dużo wcześniej zaczęłaby się histeria. Pchanoby się do łodzi, może nie udałoby sie kilku zwodować, może uratowanoby jeszcze mniej ludzi. A jak orkiestra gra to nie ma powodu do nadmiernego zmartwienia. Były plusy i minusy...
Dla mnie większymi bohaterami byli ludzie z maszynowni i elektrowni. I ci i ci wiedzieli, że to ich koniec. Ci z elektrowni walczyli do końca, nawet po przełamaniu statek był oświetlony, ledwo bo ledwo, trwało to nie długo, ale oni walczyli o każdą sekundę. Może nie widzieli co się dzieje na pokładach, ale przecież czuli przechył, słyszeli wodę, słyszeli dźwięki blachy, a jednak byli tam, zamknieci i ciagle pracujący!
Przy nich, przy mechanikach, przy palaczach, przy takich ludziach jak Andrews, grupa gwarancyjna, Guggenheim, Strausach, muzykach Ismay to szczur. Nie mam pretensji o to, że chciał przezyć, każdy chciał. Ale Ismay jest dla mnie kimś takim samym jak Francesco Schettino z Costa Concordii (może to jego kolejne wcielenie, bo ja wiem? ; ) ) Nie twierdzę, że to Ismay był winien tylko i wyłącznie. Jednak zachował się paskudnie. I nie irytuje mnie fakt, że przeżył, tylko to, w jaki sposób wskoczył do łodzi. Sądzę, że jego bieganie po pokładzie sprowadzało się nie tyle do pomocy, co było szukaniem drogi do łodzi tak, aby sobie dyskretnie do niej wskoczyć. Takie swoiste polowanko.
Potem, na lądzie, wcale nie było lepiej. Jeszcze na Carpathii schował się w kabinie lekarza okrętowego i ani myślał wyleźć. Później od razu chciał wracac do Anglii, tylko senator Smith mu przeszkodził. Pomijam manierę biednego, obrażonego dziecka podczas przesłuchań. Wstrzymanie wypłat pensji tym z załogi, którzy przeżyli do powrotu do Anglii było wręcz podłe. Ci ludzie byli w jednych gaciach, jednych skarpetkach. bez szczoteczek do zebów, czestow niekompletnej lub podartej garderobie. WSL miało przecież filie w NY, czemu zaś ten skunks wstrzymał wypłaty?
Złaził z Adriatika w Anglii niczym heros. Nie wiem, czemu dla Anglików był bohaterem. A że karma wraca, to się niestety przekonał.
psrus
Wysłany: Pią 15:57, 03 Kwi 2015
Temat postu:
Muzycy wpisani byli jako klasa druga, bo zatrudniani byli nie jako członek załogi, ale na zasadzie podobnej jak dzisiejsze agencje pracy to robią. Impresarium (C.W. & F.N. Black) miało umowę z linią żeglugową, i dostarczało im muzyków, ale sami muzycy, zobowiązani do pełnienia pracy na statku, nie byli częścią załogi, i zatrudnieni byli przez impresarium, które wypłacało im wynagrodzenie.
Loutino
Wysłany: Pią 15:55, 03 Kwi 2015
Temat postu:
No, ogromny off-top. Chyba trzeba by gdzieś to przenieść, ale jak znam życie, po przeniesieniu rozmowa się zakończy
No tak, muzycy jakoś mi umknęli, a przecież zawsze podziwiałam ich odwagę i to, że robili swoje do końca, w takich warunkach... Czyniąc ze śmierci sztukę (swoją sztuką). Czyniąc to co straszne, przerażające - pięknym. Tylko dlaczego i po co? Może to właśnie to dawne poczucie obowiązku, godności, honoru. Jakkolwiek by to nazwać, czegoś, czego dziś już się nie spotyka. Poza tym, z tego co wiem to byli z drugiej klasy, nie z pierwszej. Grali dla ludzi, z których się nie wywodzili, ale równocześnie, tak jak oni, mieli pełne prawo się ratować.
Chyba nigdy tego nie zrozumiemy, nie my, ludzie XXI wieku. Ja np. nie potrafię zrozumieć tak innego podejścia, wydaje się, że łatwego podejścia, do śmierci, ludzi z tamtych lat. Całkiem co innego niż dziś. Czy dobrze? To już każdy sam niech sobie odpowie.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Bright
free theme by
spleen stylerbb.net & programosy.pl
Regulamin